Wyprowadzka w świat
Wolność to straszna cholera.
Ostatni rok spędziliśmy z Sylwią powoli przygotowując wielką wyprowadzkę gdzieś w świat. Taka wyprowadzka w świat wymaga poważnego planu. Chcieliśmy poznać podróżowanie od zupełnie innej strony, niż do tej pory. Zamiast przenosić się z punktu A do punktu B i po drodze zwiedzać zabytek X, pomieszkać parę miesięcy w jakimś kraju. Poznać ludzi, czegoś się nauczyć, a jak już nam się znudzi to po prostu przenieść się dalej. A kto wie, może po drodze znaleźć miejsce, żeby osiąść na dłużej (osiadanie na zawsze nieprzyjemnie kojarzy mi się z więzieniem).
Dotarliśmy do tego etapu, gdzie oboje zamknęliśmy swoją edukację (w moim przypadku to było raczej jej brutalne dobicie). Wyrobiliśmy się z niezbędna papierkową robotą i opuściliśmy nasze wrocławskie mieszkanie (o walkach z moją wspaniałą szafą pamiętającą tow. Gierka będę wspominał z łzą w oku jeszcze całe miesiące) i ruszyliśmy w świat. Na razie: posiedzieć, popracować i pomieszkać W Norwegii. Założenie jednak było takie, by później przenieść się w jakieś optymalne klimatycznie miejsce. Bo spójrzmy prawdzie w oczy: tak jak w Australii wszystko, co ma nogi, a nawet cześć tego co nóg nie ma, próbuje Cię zabić, tak w Norwegii pogoda usilnie próbuje ludziom udowodnić, że powinni wyhodować sobie futro i błony między palcami.
No i powoli dochodzę do tego, dlaczego wolność to straszna cholera.
Już dawno powinniśmy mieć bilety do Azji.
Ale nasz problem (chociaż jest to również element, który najbardziej mnie cieszy) polega na tym, ze nie mamy żadnego planu, żadnych ram, żadnych ograniczeń. Od jakiegoś czasu pracuję głównie zdalnie, a więc teoretycznie z dowolnego miejsca na ziemi. Pod warunkiem, że ma ono dwa, najbardziej strategicznie istotne obecnie zasoby świata: gniazdka i WiFi. Jedyne co nas ogranicza oprócz tego to szczytny cel: przechodzić całą zimę w szortach. Dzięki temu dziś ze zdziwieniem odkryłem, że naukę Tajskiego powinienem chyba wymienić na powrót do Hiszpańskiego, bo… Lot na Martynikę jest w niezłej cenie.
Codziennie spędzamy co najmniej pół godziny przed kompem, śledząc blogi (chociażby Zu in Asia – Blog Malezyjski i Skok w bok blog i oczywiście Krzysztof Gonciarz) i wszelkie możliwe połączenia. I codziennie pada tekst:
„A gdyby tak…” I tu pomysł na przeprowadzkę do kraju, w którym ktoś kiedyś słyszał o śniegu, ale były to głównie plotki i legendy.
Bawi mnie ta wolność i jednocześnie trochę przeraża.
Dlatego cholera.
Ps. Jeśli znacie dobre blogi lub macie znajomych, którym taka wyprowadzka w świat wyszła to podrzućcie. Jak macie jakiś patent na tańsze bilety to tez chętnie przyjmę. Kto wie może przyłożycie łapę do mojego nowego miejsca zamieszkania, wtedy macie u mnie norweskie słone cukieraski.