Wiza Work and Holiday do Australii (462)
A jak Australia (I jak wiele innych wyrazów pewnie)
Wiza Work and Holiday do Australii była naszym celem od 3 miesięcy. Staraliśmy się ją uzyskać, ale jak się okazało nie jest to takie proste.
Jest kilka warunków, których nie da się obejść m.in.:
- Musisz mieć mniej niż 30 lat w momencie składania papierów (uhuhu udało się, rzutem na taśmę).
- Ukończone minimum 2 lata studiów.
- Certyfikat z Angielskiego (IELTS lub TOFEL lub podobne).
- Wypełniony wniosek wizowy 1208.
- List z ministerstwa potwierdzający twoja niekaralność (czyli jak w podstawówce handlowaliście ibuprofenem lub ściągaliście na sprawdzianach z Wikipedii to macie problem).
Jest jeszcze kilka innych, ale są one mniej istotne.
Jednym z ważniejszych dokumentów, których nie miałam to ten nieszczęsny certyfikat z angielskiego.
Czemu nieszczęsny? Taki trudny?
Nie, nie jest nawet specjalnie trudny, chociaż nie polecam podchodzić do niego bez wcześniejszego przygotowania. Szkoda kasy, bo mówimy o ok. 770 zł za każde podejście. Problem jest w tym, że przed tego typu egzaminami, od których zależy moja najbliższa przyszłość dostaje ataku ULTRA PANIKI. Nie mogę na niczym skupić, nie mówiąc już o spokojnym spaniu.
Na szczęście zdaliśmy egzamin (nawet w pierwszym podejściu), skompletowaliśmy resztę dokumentów i pełni nadziei wysyłaliśmy grube koperty do Berlina.
Po tygodniu Wróbel dostaje maila z informacją, że jego wniosek został przyjęty do rozpatrzenia. Póki co ambasada ściągnie z jego konta 440$ za wizę. Tak to działa, że bez względu na to czy dostaniesz papier czy nie, to jest pobierana opłata w momencie rozpoczęcia procedury.
Ja żadnego maila nie dostałam i wprowadziłam nerwową atmosferę, że pewnie jest „COŚ NIE TAK”. Na szczęście rano pojawia się wiadomość w skrzynce! Otwieram… a tam:
TWÓJ WNIOSEK ZOSTAŁ ODRZUCONY.
Płacz, ryk, niedowierzanie. Konkretne załamanie w stylu: „moje życie nie ma sensu, jestem pro-nieudacznikiem bo nic mi się nie udaje”.
Dzięki Bogu mój OGROHATER (wstrętny ogr + bohater w jednym) wydarł się na mnie, że zachowuje się jak porąbana i zamiast histeryzować, to powinnam się skontaktować z ambasadą.
Tak też zrobiłam. Oczywiście nie od razu, bo jak wiadomo nie dostanie wizy do Australii= koniec świata. Musiałam najpierw przejść przez litr lodów. Ale jak już wymyśliłam plan B na życie, chwyciłam telefon i zadzwoniłam. Jak się okazało, mój wniosek został odrzucony z powodu blokady na karcie, z której nie mogli pobrać opłaty za wizę.
Po całym dniu użalania się nad swoim losem, mój wniosek został pchnięty dalej, bo przecież blokady na karcie można samemu ustawić w 3 minuty i problem z głowy.
Mądra rada na dziś
Jeżeli spełniacie wszystkie warunki, które są wymienione na stronie Australijskiej ambasad i są jeszcze wizy dla Polaków, a wasz wniosek został odrzucony, to kontaktujcie się z przemiłą i jakże ratująca życie Panią z ambasady.
Wszystkie informacje w temacie: Wiza Work and Holiday do Australii znajdziecie na stronie: AMBASADA AUSTRALII
Wróble Out