Gili Asahan – moje miejsce ucieczki
Po ostatnich Waszych komentarzach Dyzia postanowiła, że spróbuje sił w tekstach. Dzięki temu pojawi się też trochę inne spojrzenie na nasze wojaże zaczynając od tej relacji z Gili Asahan.
Jakiś czas temu Wróbel pisał o swojej super mocy, jaką jest nawigowanie (w odróżnieniu ode mnie, wie jak wrócić do domu). Ja właśnie odkryłam swoją super moc- znajdowanie miejsc, które teoretycznie powinny być w niedużej odległości od nas, a w gruncie rzeczy podróż do wybranego punktu trwa minimum 6 godzin.
W ramach pracy dla różnych hoteli dostaliśmy zlecenie od ośrodka na tyciej wyspie- Gili Asahan, która położona jest na południowy- zachód od Lombok. Jednak żeby się dostać do małego raju, musieliśmy najpierw teleportować się na Lombok.
Są dwie drogi, które prowadzą na wyspę:
1. Na fali- codziennie kursuje prom z Bali, którym płynie się 4 godziny. Minusem wyboru promu jest to, że trzeba najpierw dostać się do portu, do którego jedzie się minimum godzinę z każdej bardziej turystycznej części wyspy.
2. Na skrzydłach- ok. 5 razy dziennie są loty z Bali na Lombok. Lot trwa całe 20 minut (+zwyczajowe opóźnienie: 1h) Minusem podróży samolotem jest to, że z lotniska w Lombok, do części trochę bardziej turystycznej trzeba zamówić busa/ ubiera/taxi i doliczyć minimum godzinę jazdy.
My zdecydowaliśmy się na drugą opcję, gdyż zależało na czasie, a cena jest taka sama. Z samego rana pojechaliśmy na lotnisko, tam- 1,5 h czekania po odprawie i wsiadamy do samolotu. Pełni nadziei zapinamy pasy i czekamy na start….i czekamy….i czekamy! Lot opóźniony 1,5 godziny- czemu? Nie wiem, brak jakiejkolwiek informacji ze strony obsługi. Wszyscy zaczynają się wiercić i denerwować. W samolocie robi się mało przyjemna sauna, bo nawiew/ klima ewidentne odmówiły współpracy. Wreszcie ruszyliśmy! Super krótki lot i lądowanie. Na lotnisku jeszcze mały maraton do biura rzeczy zagubionych, bo jak na blondynkę, która w tym roku leci ósmy raz przystało, postanowiłam spakować mały różowy scyzoryk do kosmetyczki. Łapiemy „naszego” pana taksówkarza i zaledwie po dwóch godzinach dojeżdżamy do przystani, gdzie czeka na nas łódka z ośrodka! Finisz na wyciągnięcie ręki, kilkanaście minut i jesteśmy!
No i zaczęło się! Gili Asahan pełną gębą!
Żeby podtrzymać narodowe tradycje chciałabym trochę ponarzekać, albo chociaż powiedzieć o minusach Gili Asahan, ale byłaby to zbrodnia! Za narzekanie na brak internetu w takim miejscu powinno się klęczeć na szyszkach! Wszystko tutaj jest piękne- zaczynając od miękkiego piasku na plaży i turkusowej wody, przez eko domki z hamakami i łazienką pod gołym niebem, po spokój, jakiego od dawien dawna nie doświadczyłam.
Po ostatnich dwóch nocach w Kucie (najbardziej imprezowa część Bali), czuję się jakbym wylądowała na innej planecie! Nikt mnie nie zaczepia, nikt nie chce sprzedać mi wycieczki i/lub narkotyków ani nawet zabawki, robiącej bańki mydlane.
Cisza, spokój, morze i żółwie, które mieliśmy okazje zobaczyć nurkując dookoła wyspy.
Niby nic tutaj nie ma, bo obwód wyspy to zaledwie 5 km, na których mieszczą się aż 2 ośrodki, ale z drugiej strony możesz wypożyczyć sprzęt ABC do pływania i przez pół dnia gapić się na kolorową rafę (wszystkie kolory tęczy), rozgwiazdy, no i żółwie oczywiście. Można też wypożyczyć kajak albo łódkę, ale to już na własną odpowiedzialność. Dla fanów jogi czy medytacji również znajdzie się miejsce, bo na pagórku właściciele ośrodka wybudowali platformę z widokiem na Lombok, gdzie można się relaksować przez długie godziny. Brzmi to wszystko jak reklama, choć tak nie jest, po prostu znalazłam miejsce gdzie odpoczywam, i nie wiem czy jest w stanie tutaj cokolwiek wyprowadzić mnie z równowagi.
Niektórzy z was świetnie się czują w dużych miastach, inni na wsi. Ciekawa jestem, czy też macie takie miejsce, gdzie chcielibyście czasami uciec?
Sylwia