Niemcy

Wyprawa dookoła Europy EXT 2011 Odc 9: Niemcy i… niemki

Raz, dwa, trzy Niemcy zdobyte!

Po dosyć trudnej nocy (prom, zimno, deszcz, długa trasa, brak snu, łazienki i uroda niemieckich kobiet, brrrrrr)… przyszedł dzień. Po kilku godzinach snu na parkingu przy autostradzie zdecydowaliśmy się poszukać cywilizacji. Marzyliśmy o ciepłym posiłku i kawie.

Do Hamburga, który był najbliżej, zaprowadził nas prawdopodobnie zapach kebabu. Mimo, że tego miasta nie było na naszej liście –

zdecydowanie nie żałujemy, że je odwiedziliśmy.

Oprócz szczęśliwych żołądków także nasze oczy były ukontentowane. To piękne miasto, doskonale utrzymane i ze śliczna architektura. Poświeciliśmy, wiec kilka godzin na zwiedzanie. Krzyś był wniebowzięty, kiedy okazało się, ze jest to tez mekka dla wielbicieli shishy. Z uśmiechem szerszym niż kanał La Manche wyszedł z jednego z doskonale zaopatrzonych sklepów (prowadzony przez równie uśmiechniętego Turka) – wydając na wszystkie dobra tam zakupione (mhrmmrhrmrhrmrhr… tytoń pachnący szczęściem) polowe tego, co zapłaciłby w Polsce.

Zadowoleni udaliśmy się do Hanoweru.

IMG_2437

Miasto przyjęło nas z otwartymi ramionami, a dokładnie rzecz biorąc ramionami „króla Juliana”. Julian jest studentem uniwersytetu w Hannoverze, a przy okazji także podróżnikiem-poliglotą. Nasz couchsurfingowy przyjaciel przygarnął pod swój wesoły dach całą xpressową ekipę. Mieszkanie (choć w zasadzie to cały 3 piętrowy dom) dzieliło 6 osób. Nasze serca szybko podbił pies właścicieli, Sparky. Po przemiłej kolacji i butelce wina ruszyliśmy odkrywać klubowe oblicze Hanoweru.

W pierwszym pit stopie Julian przedstawił nas swoim znajomym – Polce z pochodzenia – Ani oraz jej koleżance ukrywającej się pod pseudonimem

„Kocham cię”

(to jedyne słowa, które znała po polsku i nie omieszkała wyraźnie nam tego powtórzyć… jakieś 15 razy). Jeszcze jedno lokalne piwko i cała ekipa ruszyła na podbój tamtejszych parkietów. Swing party – bo na tak nazwanej imprezie wylądowaliśmy – odbywało się w klubie, w czymś na kształt opuszczonego zakładu – malej fabryki. Bawiliśmy się doskonale do białego rana, a po powrocie do domu, kiedy już wydawało się że impreza dobiega końca cala grupa zebrała się w salonie żeby przegadać przy piwie i shishy kolejne dwie godziny. Nie trzeba dodawać, że poranne wstawanie było dosyć trudne… Mimo tego spieszyło nam się do Amsterdamu, wiec bez zbędnego ociągania się ruszyliśmy w drogę do Holandii. Niemcy okazały się dużo bardziej gościnne i imprezowe niż zakładaliśmy!

Leave a Reply