Alkohol, Norweski festiwal i waga ciężka
Moja wyprawa na Norweski festiwal nie mogła się skończyć dobrze. Wiedziałem to od początku. To będzie krótka historia wielu złych wyborów, z których każdy był lepszy (bardziej tragiczny) od poprzedniego.
Ostatnio nie mam zbyt wiele możliwości do imprezowania.
Bądźmy szczerzy: w 400 osobowej wiosce, w której głównym zajęciem zimą jest robienie dzieci, a latem połów ryb, jest mała szansa na atrakcje. Szczególnie na szalony wypad na piwo połączone z tańczeniem na stole. Piątek wieczór wygląda na tutejszych zadbanych ulicach tak samo jak w znanym wszystkim, sławnym mieście Filadelfia (mieszkańców 30) w Paragwaju. Tylko mniej pancerników.
Można się więc spodziewać, że informację o odbywającym się w pobliżu festiwalu muzycznym (trzydniowym!) przyjąłem z dużym entuzjazmem. Festiwal był co prawda niestety w stylu country/USA. Temat ten sprowadza się zwykle do jedzenia hamburgerów i picia wodnistego piwa, ale było mi to bardzo wszystko jedno. Amerykański, Norweski festiwal?!
Chciałem iść!
Zorganizowaliśmy więc ekipę wyprawową i ruszyliśmy na „bifor” party, gdzie po raz pierwszy miałem okazję spotkać się z przedstawicielami Norweskiej młodzieży. Młodzież przerosła moje oczekiwania.
Muszę Wam zdradzić, że przed wyjazdem przeczytałem parę ciekawych „faktów” o Norwegii. Nie wiem, czy były prawdziwe, ale jednym z moich ulubionych był ten o rozmiarach tubylców. Otóż, jakaś dobra strona twierdziła, że Panie w Norwegii w ciągu ostatnich 20 lat przytyły średnio 13 kg. Średnio! Wyobrażacie sobie? Czyli zakładając, że są takie, co nie przytyły, to muszą być takie co dobiły do 26 kg. Wydawało mi się to całkowicie nieprawdopodobne.
Zawyżone! Niemożliwe!
I tu płynnie wracamy do młodzieży, która przerosła moje oczekiwania. Powiem wprost: licząc po samym festiwalu, na którym byłem, to obecne tam Panie były odpowiedzialne za zawyżenie średniej w całej Norwegii.
Sam nie jestem chudzielcem, ale poważnie bałem się, gdy co poniektóre patrzyły w moją stronę, bo w tym społeczeństwie istnieje możliwość zjadania najchudszych. Tłumaczyło by to częściowo dlaczego rdzennych mieszkańców Norwegi jest tylu, że powoli reszta zaczyna sobie z nimi robić zdjęcia. Nie jestem osobą, którą łatwo wstrząsnąć, a jednak gdy obserwowałem na imprezie przed festiwalem, jak dziewczyny dorwały się do paczki chipsów miałem autentyczną chęć dać im po łapach. Z drugiej strony odezwał się w mojej głowie ten cichy, wątły, acz złośliwy głosik, który podpowiedział mi, że warto rzucić drugą paczkę pomiędzy walczące, żeby zobaczyć, która jest najsilniejsza.
Jest jeszcze jeden fakt o Norwegach, który dotarł do mnie przed wyjazdem: Norwedzy piją DUŻO.
I to ponoć hurtowo. Może. Gdzieś. Tutaj rozpoczęliśmy imprezę o 20:30, a można by ją spokojnie zakończyć o 21, bo jestem przekonany, że uczestnicy mają tylko mgliste pojęcie o tym, co się działo potem.
Sam festiwal mnie rozczarował. Do widoku Pań zajadających się hamburgerami (ok. 90 zł/szt.) dołączyło złe piwo (40 zł/szt.) i bardzo drogi wstęp (150 zł), który pozwalał zobaczyć grupę staruszków przebranych za „prawdziwych” Amerykanów. Największym ich osiągnięciem było to, że się nie przewrócili.
Na koniec zostało mi to osłodzone widokiem interweniujących Norweskich, zaniżających średnią wagową, policjantek. Spacyfikowały one skutecznie Panów, którzy nie mogli dojść do porozumienia, podczas dyskusji pt. „Pan tu nie stał” w kolejce do autobusu powrotnego. Panom zabrakło argumentów zanim jeszcze zaczęli rozmawiać.
Policjantki były jednak równie skuteczne, jak ładne.
Przyjemny widok i ewidentny gwóźdź programu.
Z drugiej strony był to mały norweski festiwal, w niewielkim mieście, na północy kraju. Częściowo ich to rozgrzesza. Bo gdyby próbować odwrócić sytuację to jestem ciekawy, co by powiedział Norweg na dożynkach w naszych urokliwych, wschodnich województwach? 😉