Wyprawa dookoła Europy EXT 2011 Odc 13: Bordeaux, wydmy i pamiątki
Dotarliśmy do Bordeaux!
A tak w ogóle: Francja. Piękny kraj. Gdyby nie Francuzi.
Nie, żarty, żartami, ale poważnie chyba możemy powiedzieć, że wszystkich nas Francja zaskoczyła na plus. Piękny, niesamowicie zadbany i poukładany kraj, z olbrzymią ilością zabytków praktycznie w każdym większym mieście.
Oczywiście musicie wziąć pod uwagę, że:
- Nie jesteśmy obiektywni.
- Tutaj wino kosztuje ok 1 euro, a pyszny, wielki Brie 1,40 euro (co po dodaniu bagietki za 39 centów i oliwek daje amejzing obiad).
- Tak, nadal nie jesteśmy obiektywni i to właśnie z tego powodu.
Ale, ale, lećmy po kolei.
Po wyjeździe z Paryża zawitaliśmy do Chartres, gdzie zobaczyliśmy piękną katedrę z XIII wieku. Zebraliśmy się bardzo, bardzo szybko z tego miejsca, gdyż jedyną opłatą parkingową jaką uiściliśmy było wrzucenie za szybę naszej magicznej karteczki, która pozwala nam parkować gdzie dusza zapragnie w całej Europie (no może nie wszędzie, ale o tym za chwilę).
Karteczka ta głosi:
„We stopped here only for 7 minutes. Our phone number: XXXXXXX. Sun is for you”
I narysowane jest słoneczko, niestety przez Kasię, toteż „jakość” jest odpowiednia do umiejętności rysownika (będę miał przerąbane za ten tekst). Niestety szybko się okazało, że francuscy policjanci są odporni na urok naszej karteczki. Złośliwi powiedzieli by, że to dlatego, że nie rozumieją co tam jest napisane.
Nie jesteśmy złośliwi.
Z Chartres przejechaliśmy tego samego dnia do Nantes (wjeżdżając do miasta oczywiście nie mogliśmy odpuścić puszczenia piosenki Beirutu na max). Nantes to bardzo ładne miasto. Posiada strasznie ładne tramwaje (gdybyśmy nie zabrali ze sobą na wyjazd Pitera to umknęło by nam tyyyyyyyle szczegółów z każdego miasta, że strach! (przyp: Strach się przeraził i popiskując z cicha pobiegł do kąta)), przepiękną architekturę, i niesamowite klimatyczne zamczysko w centrum. Jednak pomimo niewątpliwych uroków miasta, nie zdobyliśmy tam noclegu, więc jeszcze w nocy przesunęliśmy się nad wybrzeże.
I tu nie warto wspominać gdzie trafiliśmy.
Było to miasto, która da się spotkać nad każdym wybrzeżem, w każdej części globu. Takie miasto, które jest wypełnione po brzegi (ba! Nawet bardziej niż po brzegi) chińskimi towarami wakacyjnymi. Możesz kupić wszystko i to nawet w środku nocy. Panowie, którzy chodzą po ulicach i sprzedają markowe okulary D&G jakoś nie przejmują się brakiem słońca, przed którym miały by chronić ich produkty. Można kupić ręczniki w dalmatyńczyki, Barbie.
„nie, nie kupujemy ręcznika z małą syrenką, nie jesteś już na to trochę za duży Piter?”
Słowem wszystko to co można dostać u nas w Łebie. Nawet tłum podobny.
Przespaliśmy się na parkingu dla camperów i następnego dnia po pierwszym plażowym poranku (yes! Yes! Yes!) pomknęliśmy dalej. Dotarliśmy jakieś 30 km od naszego następnego miejsca do odwiedzenia czyli Bordeaux i tam przenocowaliśmy na parkingu nad rzeką.
Bordeaux jest niesamowite.
Normalne ceny (znowu zjedliśmy zestaw kebab+ frytki za 2,80 euro, czyli nieźle nawet jak na Polskie warunki), spójna i ładna architektura, klimat wypełnionych (ale nie przepełnionych) przez ludzi ulic, no i pogoda… wszystko to sprawia, że to miasto na południu Francji wydaje się nam świetnym miejscem do życia. Jedyną rysą na wizerunku tego pięknego miejsca jest rzeka. I tu, aż się ciśnie porównanie do Pratchettowej Ankh. Rzeka wygląda tak jakby jej fragment miał więcej wspólnego z kęsem niż łykiem. No i chodzenie po niej mogło by sprawić znacznie mniej problemów niż po przeciętnym…hem zbiorniku prawiewodnym.
Po Bordeaux pojechaliśmy na wydmy.
Najwyyyyyższe wydmy w Europie, z jakiegoś powodu Wróblowi się ubzdurało że mają prawie 300 metrów. Na miejscu jednak okazało się, że albo Ruscy w konspiracji z Niemcami (to zawsze ich wina!) rozkradli piasek, albo wydmy były większe gdy Wróbel był młodszy. Wiele rzeczy było innych gdy byliśmy młodsi, pamięęęęęętam jak za dawnych czasów…yhm.
Tak czy inaczej wspięliśmy się na szczyt wydm i tam poczęło się skakanie jak zgraja szalonych pasikoników po piasku (jako, że nikt nigdy nie widział szalonego pasikonika to możemy Wam zdradzić, że skakaliśmy… energicznie). Z resztą wnioskujcie sami ze zdjęć.
Po wydmach przenocowaliśmy nad słodkowodnym jeziorem, gdzie niestety o 7 rano nas obudziła policja i kazała usunąć namiot.
Kasia co prawda twierdziła, że zamawiała budzenie na późniejszą godzinę i chciała zaproponować policjantom, żeby przyjechali „jeszcze za minutkę”, jednak oni byli nieugięci. Na następny dzień poleżeliśmy na plaży trochę, zwiedziliśmy Biaritz, zjedliśmy mule i ruszyliśmy w drogę majaczących na horyzoncie gór, gór wchodzących prosto do morza.