MXT 2012 Odc 06: O kryzysie w Grecji, wolnym internecie i tym czy należy mieć PLAN?
Następnego dnia rano, po porannym obchodzie internetu, okazuje się, że dostaliśmy zaproszenie z Couchsurfingu. Zaproszenie jest od Kostasa, czyli hosta, który proponował nam już nocleg przed naszym wyjazdem z Salonik.
Swoją drogą prędkość internetu poza Europą jest rzeczą, która wystawia człowieka wielokrotnie na próbę cierpliwości. Akurat w Grecji mieliśmy tą wątpliwą przyjemność zakosztowania tego, zanim jeszcze opuściliśmy Europę. Serio, w sytuacji, w której 5 minut wczytuje się pasek od wczytywania poczty, który potem przez pół godziny przesuwa się, by na końcu z rozmachem, magicznie i zjawiskowo się wykrzaczyć, zaczynasz poznawać drugiego siebie. Ostatnio gdzieś w zakamarkach sieci przeczytałem zdanie: „daj człowiekowi najwolniejszy internet na świecie a przekonasz się kim jest”.
Ja stawałem się zwitkiem złości i frustracji z przewagą obu tych rzeczy.
Wyobraźcie sobie przesyłanie filmu w takich warunkach. Nie mówiąc już o rozmowach przez Skype. Przez 3 miesiące naprawdę byliśmy w stanie uwierzyć, ze nasze dziewczyny zamieniły się w cztery piksele każda.
Ciekawostka ze świata: po 24 godzinach przesyłania filmu Youtube resetuje wysyłanie. W związku z tym nasz film z Pakistanu, zanim trafił do Was, był wysyłany 21 razy.
W Grecji połączenie z siecią miało adekwatną prędkość do grzyba, który wspinał się po naszych ścianach. Maks czyta zaproszenie, a ja pomstuję na trzeci raz odświeżaną stronę poczty.
– Jedźmy do niego, chociaż na jeden nocleg. Kogoś przynajmniej poznamy- namawia Maks. Racja, było by super, ale już i tak mamy w plecy trzy tygodnie do tego parę dni w Macedonii i Albanii.
Chciałem się trzymać planu. A właśnie- plan.
Czy też bardziej PLAN.
Jako osoba poukładana organizacyjnie, za każdym razem, gdy współuczestniczyłem w organizacji wyprawy musiał powstać PLAN. Z perspektywy czasu- jeśli wpadniecie kiedyś na taki pomysł jak mój, róbcie co następuje:
- Znajdźcie najładniejszy mur w okolicy
- Weźcie spory rozbieg
- Wybijcie sobie plan z głowy
- Możecie podróżować dalej
Jasne, powinno się mieć ogólny zarys tego co chcecie zrobić i co zobaczyć. Kompletnie w ciemno nie można jechać, ale dzięki Maksowi szybko przekonałem się, że trzymanie się kurczowo planu w 90% przypadków zabija frajdę z podróżowania. Gonienie za harmonogramem, to nie jest to co definiuje dobrą podróż. To nie jest też to co tygryski lubią najbardziej. Po za tym gdy się goni za harmonogramem najczęściej Przygody przechodzą bokiem, a każdy dzień, tydzień, czy miesiąc opóźnienia (zależy od wielkości podróży) powoduje coraz większą frustrację i zabiera przyjemność z jeżdżenia.
– Dobra, walić plan, poznajmy kogoś- odpowiadam, a Maks zaczyna pisać do Kostasa.
Wielokrotnie ludzie pytali: jak to się stało, że się nie pozagryzaliśmy w trakcie tripu?
Że tak zupełnie odmienni ludzie nie rozjadą się każdy w swoją stronę? Po pierwsze, oczywiście bardzo dobrze się znaliśmy i chyba ta różnica w charakterach u nas się uzupełniała. Po drugie mieliśmy na sytuacje sporne pewien system. Większość decyzji było podejmowane przeze mnie, za każdym razem po wcześniejszej konsultacji, jednak jeśli widziałem, że Maksowi na czymś bardzo zależy- odpuszczałem. W większości wypadków Maks miał do tego rewelacyjnego nosa i trafialiśmy do miejsc i ludzi, którzy zapisali się nam w pamięci, chociaż nie mieliśmy ich na naszej mapie podróży wcześniej. Czasem docieraliśmy do impasu, gdzie albo żaden z nas nie chciał odpuścić, albo żaden nie chciał podjąć decyzji.
Wtedy zdawaliśmy się na los.
Wybieraliśmy dwie najlepsze naszym zdaniem opcje i rzucaliśmy monetą. Polecam- oszczędza dużo czasu i wprowadza przyjemny element losowy.
System ten mieliśmy opracowany już od naszej pierwszej podróży i w przypadku decyzji o zostaniu jeszcze dnia, czy dwóch w Salonikach tez się sprawdził. Pakujemy się, żegnamy czule ze Stefanem i nie mniej czule z właścicielem hostelu, życząc mu nieprzyzwoitego sukcesu w branży hotelarskiej i wyjeżdżamy do naszego nowego gospodarza.
Kostas mieszka po drugiej stronie Salonik, ale dzięki nawigacji docieramy tam bardzo szybko. Można by było sądzić, że jeśli ktoś gości w swoim domu te szesnaście osób to będzie miał lokum co najmniej duże, jeśli nie gigantyczne.
Nic bardziej mylnego.
Nasz nowy host okazuje się mistrzem w upakowywaniu gości na metr kwadratowy. Kostas ma dwadzieścia parę lat, zaczął studia z filozofii na uniwersytecie w salonikach, ale najwyraźniej gdy ktoś mu przedstawił filozofię hedonistyczną i uznał że to nie jest to co chciałby robić, więc je rzucił. Zdążył jednak załatwić sobie mieszkanie współfinansowane przez Unię Europejską i Uniwersytet, więc nie musi płacić za czynsz, tylko za rachunki. Jako, że nie bardzo widzi siebie w jakiejkolwiek pracy, a po za tym w Grecji jest kryzys, nasz gospodarz spędza większość czasu „ciesząc się życiem”. Przy wejściu do mieszkania wisi duża skarbonka z napisem „jeśli masz jakieś drobne i chcesz wesprzeć nasz domowy budżet- nie krępuj się”.
Dorzucamy się oczywiście.
W ten sposób, jak co miesiąc, Kostas opłaci rachunki.
– Dobra, chłopaki to są wszyscy- tutaj Kostas zatacza krąg ręką, a wszyscy, których jest naprawdę sporo na 40m2 siedziby naszego nowoczesnego hipisa, wydają przyjazne pomruki- to są chłopaki, którzy jadą na motocyklach dookoła świata- teraz nasza kolej na pomruki i witanie się.
U Kostasa są ludzie ze wszystkich zakątków Europy i niektórych zakątków Azji. Spotykamy parę z Turcji w podróży dookoła Bałkanów, ekipę z Francji w podroży stopem do Indii, a także parę z Polski, która jeszcze nie dokładnie wie dokąd zmierza, ale za to dokładnie wie, że chce jechać.
– Rozpakujcie się chłopaki i idziemy na obiad na Uniwersytet- zapowiada Kostas. Rozpakować się nie jest łatwo, bo każde wolne 30 cm zostało zajęte. Co powoduje, że raczej nie wybiera się miejsc wolnych, a mało zagęszczone. Wreszcie wynajdujemy mało zagęszczony fragment podłogi pod schodami i zrzucamy na malowniczą górkę wszystkie nasze motocyklowe torby. Nasz gospodarz daje sygnał do wymarszu i cała hałaśliwa i różnorodna grupa wyrusza na jedzenie.
– Gdzie idziemy jeść?- pytam przewodnika.
– Na Uniwersytet. Do kantyny- odpowiada.
– Wiesz Kostas, nie wiem jak Ci to powiedzieć, ale my nie jesteśmy tutejszymi studentami- stwierdzam z uśmiechem.
– Ja też nie.
Aha. Nie będę pytał, może czegoś nie zrozumiałem, może Uniwersytet to nazwa knajpy? Cholera wie w sumie, najlepiej poczekać, dotrzeć na miejsce i przekonać się samemu. Po drodze mijamy demonstrację, które odbywają się co tydzień w Salonikach.
Głównie demonstrują ludzie młodzi.
Wiemy generalnie o co chodzi protestującym: rząd chce wprowadzić politykę oszczędności, żeby dostać dotacje z Unii, co nie podoba się ludziom, bo oni uważają, że nie powinni płacić za błędy rządu. Ale i tak postanawiamy dostać informacje z pierwszej ręki.
– Rząd chce, żebyśmy więcej i dłużej pracowali, i chcą cofnąć większość ulg, które przysługują studentom i wykładowcom, no i podwyższyć podatki, dlatego wychodzimy na ulice. A Wy byście nie wyszli?
Nie komentujemy. Nie jestem ekonomistą, nie znam gospodarki w Grecji, w związku z tym trudno się wypowiedzieć. Jest jeszcze jeden aspekt rozruchów w Grecji. Okazuje się, że Grekom bardzo spadło zaufanie do banków, w związku z czym prawie nigdzie nie można płacić kartą, co nie było by tak problematyczne gdyby nie fakt, że podczas protestów w ramach demonstrowania swojego niezadowolenia ludzie dewastują bankomaty. Spędzamy więc dobre 40 minut chodząc po centrum miasta i szukając sposobu, żeby wypłacić kasę.
Docieramy na miejsce i okazuje się, że dobrze zrozumiałem Kostasa. System działa tak: Uniwersytet dostaje dotacje na posiłki dla studentów, więc postawił nową, ładną kuchnie i posiłki wydaje. Zdaje się nawet, że obiady spełniają jakieś normy Unijne, jeżeli chodzi o różnorodność i skład etc. Jednak nikt nie sprawdza w momencie wydawania obiadu, czy masz legitymację, ani nawet czy mówisz po Grecku w związku z tym codziennie zwalają się tu tłumy młodych ludzi chętnych na darmowe jedzenie. Z jakiegoś powodu władze Uniwersytetu uznały, że egzekwowanie legitymacji lub innego dowodu studiowania spotka się z protestami ze strony studentów, więc od ponad pół roku nikt z tym nie walczy. Dzięki temu tak nasz gospodarz jak i jego goście mieli codziennie darmowe jedzenie.
Pięknie.
Po południu odbieramy dokumenty od kierowcy busa, który jechał z Wrocławia do Salonik. Dostajemy kartkę od moich rodziców i pierwsze pozdrowienia. Nie czuję jeszcze, że jesteśmy daleko od domu, ale miło mi się robi, że ktoś tam o nas cały czas pamięta i trzyma kciuki. Postanawiamy, żeby następnego dnia, nawet po południu wyruszyć w stronę Turcji. Spędzamy miły wieczór z całym gronem z Couchsurfingu i następnego dnia po przepakowaniu i ostatnim sprawdzeniu czy wszystko mamy, ruszamy do Azji.
Nocujemy tuż przed granicą Turecką na opuszczonej plaży.
Pierwszy i jeden z nielicznych razów rozkładamy namiot. Gotujemy, palimy shishę, siedzimy i słuchamy szumu morza.
– Jutro zanim ruszymy ściągamy motocykle na piach- mówi Maks.
– Nigdy nie jeździłem motocyklem po piachu- odpowiadam. Dobra, przyznaje- nie lubię offroadu. Nigdy nie lubiłem, nie miałem za dużego doświadczenia i nie byłem przekonany do specjalnego uwalania się w błocie od stóp do dziurek w nosie. Sama idea mnie nie przekonywała.
– To trochę tak jak po lodzie tylko, że jak się wywalasz to musisz za każdym razem podnieść 170 kg- no, Maks mnie nie zachęcił.- nie będziesz zadowolony, ale i tak spróbujemy co?
No spróbujemy. W końcu po to jedziemy, żeby próbować.
Jeden komentarz
Pingback: