Fryzjer w podróży
Fryzjer.
Muszę iść do fryzjera.
To taka moja przypadłość. Co 2-3 miesiące wyglądam jakbym wyszedł z jaskini, odrzucił maczugę i zrzucił futro z tygrysa szablo-zębnego. Czasami mam wrażenie, że matka natura ze mnie zakpiła:
– Ty Marysiu, będziesz umiała pięknie rysować. Ty Zbyszku będziesz umiał niesamowicie śpiewać…
– A ja Matko Naturo?
– Hm… co my tu mamy? A tak, dla Ciebie Krzysiu została zdolność hodowania nadmiarowej ilości włosów.
– …
– No! Idź się bawić z innymi dziećmi.
Dobra, ale dlaczego to wspominam?
Bo przypomniałem sobie najdziwniejsze miejsca, w których się strzygłem. Jako człowiek obdarowany takim darem, podczas rocznej podróży musiałem się złamać i oddać w ręce paru specjalistów.
Pierwszy.
Hindus, który pewnie nadal grasuje po Kalkucie. Wrażenie, jakie wywarł na mnie fryzjer pracujący na ulicy, zaraz obok dentysty wyrywającego zęby przypadkowym przechodniom było niezapomniane. (tak mi się wydawało, że przypadkowym: ludzie zatrzymywali się, gadali chwilę i zaraz potem lądowali na plastikowym krześle z obcęgami w ustach. Wyobrażacie sobie co by było jakby facet sprzedawał telewizory?). Szczególnie że hindus ze trzy razy próbował wyciągnąć brzytwę i mnie ogolić zostawiając jedynie bardzo modny wąs. „As a star, movie star my friend” mówił. Najwyraźniej oglądamy inne filmy.
Drugi.
Potem był wielki jak na malezyjskie standardy, ladyboy w Kuala Lumpur. Fryzjer (ka) bardzo sympatyczny(a), bardzo sprawny(a), i nawet przyjemnie się gadało. Jest jednak coś niepokojącego, przynajmniej na początku, gdy osoba, która lata obok Twojej głowy z nożyczkami jest szersza w barach od Ciebie i jednocześnie ma na sobie sukienkę.
Trzeci.
Ostatnim na tej krótkiej liście był starszy Pan imieniem Diego w Peru. Niesamowite uczucie. Iście dżentelmeńska obsługa, muzyka w rytmach Ameryki Południowej sącząca się z jednego rozklekotanego radia i sprawność w rękach, której pozazdrościłby najlepszy chirurg. Obrazu dopełniał fakt, że oderwałem go od gry w szachy, którą zawzięcie prowadził przed swoim zakładem. Brakowało tylko rumu i cygar na koniec.
Dlaczego o tym piszę?
Bo zwykle pamięta się o wielkich momentach z podróży. Zabytkach, plażach, imprezach, a dla mnie uzupełnieniem wspomnień z podróży, są właśnie te codzienne czynności, które robione w zupełnie inny sposób niż u nas zyskują dodatkowe walory. Nie zrozumcie mnie źle: imprezy, zabytki i niesamowite miejsca są super, ale jak niesamowitym jest, że mogę Wam oprócz tego opowiedzieć o tym, co powyżej?
Jeden komentarz
Pingback: