Listopad w Polsce
Eh, Listopad w Polsce. Na takie warunki jak za oknem to tylko znalezienie zaginionej karty SD z Tajlandii pomaga.
Grudzień, taki ze świętami i śniegiem to ja rozumiem. Usiąść przy kominku z kawą zawierającą taką ilość kofeiny, że tylko krok dzieli ją od wyjścia z kubka i popełznięcia w świat. Siedzieć i patrzeć przez okno jak kot brnie przez śnieg z miną pt.
„Po co mi to było?! W łapy zimno, w ogon zimno”.
Taka zima to spoko. Akceptuję.
Październik też zwykle nie jest zły. Jeszcze parę ciepłych dni się trafi. Takich, że może i krótkie spodenki z bluzą wejdą. Trochę zmarznę, ale lata tak łatwo nie oddam. Poza tym złota Polska jesień, grzybobranie i od biedy wieczorny grill albo ognisko. Nie ma czego się czepić, bardzo kulturalny miesiąc.
Jednak jak tylko daleko mogę sięgnąć pamięcią, gdy zaczyna się Listopad, wszystko trafia szlag. Ostatnio wyjątkowo coś mu się pomyliło i jedną niedzielę odpuścił, ale od paru dni dzielnie nadrabia. Nie wiesz, czy pada, czy nie, bo to w zasadzie nie deszcz, tylko… skroplone powietrze czy coś. Trzeba się cholernie zaprzeć, żeby pchać cokolwiek do przodu, bo jak człowiek nie przyjmie z rana kilo koksu, zapitego trzema Red Bullami, to nie może wyrzucić z głowy wizji zakopania się w barłogu, coby tylko nos wystawał.
Niemniej sprawy toczą się pozytywnie.
Byłem w Urzędzie Miejskim Miasta Wrocław i zostawiłem tam ustną pochwałę. Całkowicie zasłużoną. Tak szybko i miło jeszcze nigdy niczego nie załatwiłem. Mam nowy dowód, Pani Grażynka machnęła formalności w parę minut i nawet się uśmiechała. Na nowym dowodzie wyglądam, jakbym sprzedawał dywany na targu w Tabrizie, czyli zgodnie ze stanem rzeczywistym.
Byłem też w Urzędzie Skarbowym, gdzie dowiedziałem się, że muszę zapłacić, żeby oni wystawili mi zaświadczenie, że oddaję im pieniądze w odpowiednim czasie.
Jak się można domyślić, tam pochwały już nie zostawiłem.
Ogólnie rzecz biorąc, sprawy toczą się pozytywnie i jest spora szansa, że jeszcze w Grudniu gdzieś ruszymy. Czyli niestety ten Listopad w Polsce przeżyć musimy.