Karton mędrzec
To będzie historia, której bohaterem jest pewien karton.
Siedzimy na lotnisku w Siem Reap i próbujemy złapać neta. Z jakiegoś powodu podłączanie się do neta w Kambodży jest ciężkie jak zdobycie wizy do Stanów przez obywatela krajów, w których głównym nakryciem głowy jest turban. Trzeba podać całą tonę personalny danych, żeby w końcu otrzymać swoje prywatne konto na stronie, na której kompletnie konta mieć nie chcieliście. Do tego jakość samego internetu jest taka, że łączenie powinno poprzedzać seria pisków i skrzeków. Gdyby tego było mało, to cała strona logowania jest po francusku.
Dlaczego? Dlatego.
Może w innych częściach świata językiem międzynarodowym jest angielski, tu jednak doświadczaj cywilizacji! W dawnej francuskiej kolonii musisz poświecić dodatkowe 10 minut na znalezienie malutkiego przycisku, który tłumaczy całą stronę na angielski, a głos z megafonu na lotnisku komunikaty po angielsku wypowiada ze zdecydowanym niesmakiem.
Sukces. Połączenie nawiązane.
Podnoszę głowę znad tabletu.
I wtedy widzę dwóch białych targających między sobą karton w stronę naszych bramek.
Karton zasługuje na osobny akapit.
Był to ten typ kartonu, który od czasu do czasu widuje się na filmach.
Poobijany jakby przeżył już niejedno. Jakby podróżował przez pół świata i to na pewno nie w pierwszej klasie Air France. Z chińskimi znaczkami po jednej stronie i wielkim stemplem z drugiej. Związany sznurkiem i obklejony warstwami duct tape i szarej parkowej taśmy. Słowem taki karton mędrzec, senior wśród kartonów. Karton, który jest gotowy przekazać swoją wiedzę następnym pokoleniom małych kartoników. Problem w tym, że taki karton na lotnisku kojarzy się z dwoma rzeczami: narkotyki albo bomba. Można było zauważyć, że inni pasażerowie dość uważnie śledzili ruch właścicieli pakunku, gotowi do poderwania się z miejsc na najmniejsze niestandardowe zachowanie.
Zgodnie z przewidywaniem przy wejściu na samolot obsługa zatrzymała panów i przy akompaniamencie narzekań i protestów wysłała ich na koniec kolejki. Najwyraźniej planowali się pakunkowi przyjrzeć już po wpuszczeniu wszystkich na pokład.
Przechodząc obok nas jeden ze „skazańców” rzucił:
– Widzisz k*rwa, mówiłem Ci: tanie linie, czepiają się jak cholera.
Polacy — ucieszyłem się.
Byłem chyba jedynym pasażerem, który już wiedział, że o karton nie ma się co martwić. W środku na bank jest albo alkohol, albo fajki. Raczej te drugie, bo w Kambodży paczka kosztuje od 50 centów.
Reszta pasażerów miała dziwne miny, gdy panowie z ponurymi minami- jako ostatni- przemaszerowali, ciągnąc za sobą karton na koniec samolotu.
Ps. Jeśli to czytacie, to miałem rację i nic nam nie jest.